Z piekła do nieba

Kamil Stoch

XXIII Zimowe Igrzyska Olimpijskie –  PJONGCZANG 2018

Znicz olimpijski jeszcze płonie. Piękne igrzyska w Korei dobiegają końca. A jeszcze w pamięci mamy otwarcie tego wyjątkowego święta najlepszych sportowców świata. Cóż, to co piękne szybko się kończy.

Reprezentacja polski zdobyła na ten moment jeden ZŁOTY i jeden BRĄZOWY medal

Na więcej się nie zanosi. Jak było do przewidzenia oba krążki wywalczyli nasi skoczkowie. Apetyty na medale w innych dyscyplinach były większe, rozbudzone po igrzyskach w Sochi. Czy wyszło jak zwykle? Chyba nie, bo jeśli ktoś spodziewał się medali panczenistów, biathlonistów czy biegaczy to prawdopodobnie dość mocno zaniedbał wiedzę na temat stanu zimowych konkurencji sportowych w naszej ojczyźnie.

Nie zawiedli skoczkowie

Chociaż znam i takich zgrywusów, którzy polskimi orłami obsadzali całe podia na olimpijskich skoczniach.

Złoto z Sochi obronił na dużej skoczni Kamil Stoch. Drużyna po niesamowitej walce zdobyła po raz  pierwszy w historii brązowy medal w konkursie drużynowym. Przed igrzyskami nawet plan minimum zakładał większy dorobek. Jak zwykle szczególnie pośród mediów. Ale na olimpiadę jedzie się z inną motywacją niż na co weekendowe zawody Pucharu Świata. Na igrzyskach na podium miejsca również trzy, ale zawody raz na cztery lata. To taka drobna różnica.

Prześledźmy i podsumujmy krótko trzy najważniejsze dla nas momenty tych igrzysk, które już za nami.

Skocznia normalna

Parodia skoków. Długo szukałem w pamięci podobnej sytuacji. Znalazłem jedną. Drużynowy konkurs na Mistrzostwach Świata w Lotach w Planicy w 2010 roku. Widzieliśmy na żywo jak Łukasz Rutkowski właściwie spadł z belki po huraganie w plecy. A walczyliśmy tam wtedy o medal. Innej, aż tak spektakularnej nie pamiętam.  Wtedy jeszcze nikt nie wiedział co to przeliczniki za wiatr, które zrobią “furorę” w przyszłości.

Długo można by się jeszcze znęcać nad możnymi Panami w naszej ukochanej dyscyplinie, którzy do tego doprowadzili. Ten cyrk widział cały świat. I jedyna nadzieja, że to się już nigdy więcej nie powtórzy. A dla tych co może już zapomnieli przypominam, że po I serii tego “historycznego” konkursu prowadził Stefan Hula, a tuż za nim był Kamil Stoch. Jednak nasi skoczkowie medali wtedy nie zdobyli.

Skocznia duża

W końcu lepsze warunki. Lepsze, to znaczy w Pjongczangu – słabszy wiatr. Mniej kombinacji z punktami za tą siłę natury. Konkurs sprawiedliwy. Moc pokazać mógł Kamil Stoch. I choć znów jak zwykle w tym sezonie spóźnił drugi swój skok, chwilę potem mógł cieszyć się z olimpijskiego złota. My też. Odetchnęliśmy z ulgą.

To trzeci złoty medal olimpijski Kamila Stocha

W końcu było co świętować. Reszta naszych chłopaków skakała dobrze. Ale nikt inny nie otarł się o medal jak tydzień wcześniej. Nikomu też na szczęście konkursu nie zepsuł wiatr jak Dawidowi Kubackiemu na skoczni normalnej, kiedy nawet nie wszedł do drugiej serii zawodów. Część planu została zrealizowana.

Konkurs drużynowy

Jeszcze się konkurs nie zaczął, porównania, sumowanie punktów poszczególnych zawodników z konkursów indywidualnych poszły w ruch. Na papierze wychodziło, że Norwegia złoto, my walczymy z Niemcami o srebro. Reszta daleko w tyle. Tak mówił rozum. Serce mówiło coś zupełnie innego. Skok zepsuje Forfang i Leyhe i mamy złoto 😉 Skończyło się jednak jak podpowiadał mądry rozum. Choć srebro było w zasięgu, gdyby Kamil… nie spóźnił swojego drugiego skoku. Ale to i tak nowa karta historii, bo to pierwszy medal olimpijski naszej drużyny skoczków.

Zdobyli go: solidny Maciej Kot, niesamowity Stefan Hula, nieobliczalny Dawid Kubacki i niezrównany Kamil Stoch.

Marzył o nim kiedyś Adam Małysz, ale w jego czasach czterech dobrych skoczków nie udało się znaleźć żadnemu trenerowi.

No to jest sukces, czy niedosyt?

Jest sukces!

W dzisiejszych skokach narciarskich coraz więcej detali odgrywa rolę. Jeżeli dodamy do tego, iż nie da się skakać w sterylnych warunkach i jeszcze dodamy nadal dla zwykłego śmiertelnika nieczytelne systemy pomiaru wiatru to uważam, że to z czym wracamy z Korei to jest sukces. Cieszmy się z tego, co mamy. A co mają powiedzieć Słoweńcy czy Austriacy? Ci drudzy w konkursie drużynowym do naszej reprezentacji stracili prawie 100 punktów! Przepaść! Nie do pomyślenia jeszcze trzy, cztery lata temu. Tam polecą głowy. A u nas?

A u nas niepewność o dalsze losy naszego drogiego nam trenera. Drogiego naprawdę i w przenośni. Za to, co zrobił Stefan z naszymi skokami należy mu się pomnik i specjalna galeria dla następnych pokoleń. Tylko co dalej? Niby nie powinniśmy się martwić. Prezes obiecał, że wszystko dogra na koniec sezonu w Planicy, aby Horngacher został w Polsce. Ja tam do końca prezesowi nie wierzę, ale obiecuję jedno, że go tam osobiście z całą ekipą, która jedzie do Słowenii przypilnujemy. Jest nas trochę, zrobimy dyżury, znamy dobrze hotel KOMPAS w Kranjskiej Gorze, gdzie śpią zawsze nasi. Nawet wiemy, gdzie jakie sale konferencyjne. Nawet w pokoju go przypilnujemy. NIE WYPUŚCIMY STEFANA Z NASZYCH RĄK! Trzeba zapłacić tyle, ile zechce. Czy to wystarczy?

A co zatem na koniec?

Nasi już w drodze powrotnej do Polski. W domu strzelą po małym piwku i wracamy do Pucharu Świata. Bo tam dalej nic nie jest rozstrzygnięte. Kamil prowadzi. Ale za plecami ma Freitaga, Wellingera i Norwegów. Walka będzie do końca. Do ostatniego konkursu na Velikance. W sumie zostało ich jeszcze siedem. Dla bezpieczeństwa w Planicy zostajemy do poniedziałku 😉

Co było, to przeszłość. Przed nami to, na co mamy wpływ. Tak ciągle powtarza Kamil Stoch i może właśnie dzięki takiemu podejściu do tego co robi stał się najbardziej utytułowanym polskim skoczkiem.

Do widzenia Pjongczang. Kolejne zimowe igrzyska w Pekinie. To już za cztery lata.

Zobaczycie, zleci 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *