W pełni szczęśliwy jest tylko ON. Zawodowo i prywatnie. Nie mógł tego do końca zaplanować, bo skoki – a to w końcu jego praca – to trochę loteryjna dyscyplina, nie mówiąc już o dokładnym zaplanowaniu narodzin nowego członka rodziny.
Karl Geiger, bo to o nim od początku mowa, to genialny strateg, trochę farciarz, a prywatnie najszczęśliwszy tata pod słońcem. Od początku sezonu skakał dobrze, ale dwóch kolegów, w tym jeden z własnej drużyny, mieszało mu szyki. Tak było w Wiśle na inaugurację jak i w Ruce w Finlandii. Niżny Tagił sobie odpuścił. Zrobił to z zupełnie innego powodu niż na przykład nasi skoczkowie. Geiger dostał od żony informację, że w tym właśnie czasie może zostać po raz pierwszy ojcem. I Karl został w domu przy ciężarnej żonie. Jednak oczekiwana córka nie planowała jeszcze przychodzić na ten świat. Zatem Geiger postanowił pojechać na mistrzowskie loty do Planicy.
Letalnica jak z bajki
Sceneria kompleksu wokół Velikanki była jak z bajki. Obfite opady śniegu na początku mistrzostw dały w kość organizatorom. Słoweńcy uporali się jednak z nadmiarem białego puchu i można było zacząć skakać. Do tej pory Planica kojarzyła się wszystkim z pięknym marcowym słoneczkiem, wiosennym otoczeniem, koszulką z krótkim rękawem na sobie i obowiązkowo z okularami przeciwsłonecznymi na nosie. A tu zupełnie inna kraina, spowita śniegiem, z lekkim mrozem, mrokiem rozświetlanym przez sztuczne jupitery. Coś zupełnie innego. Aż żal, że wszystko musiało się odbyć bez kibiców.
Już po pierwszej z czterech serii walki o indywidualne mistrzostwo świata w lotach było wiadomo, kto będzie walczył o złoto: Eisenbichler, Geiger, Granerud, i przez chwilę wydawało się, że dołączą do nich Hayboeck i Johansson. W drugim dniu zawodów już tylko pierwsza trójka wymienionych skoczków walczyła o najwyższe cele. Do ostatniego skoku oddanego w zawodach przez Geigera nie było wiadomo, czy to on czy może jednak Granerud zostanie Mistrzem Świata. Rozstrzygnięcie było niesamowite. O 0,5 punktu lepszy okazał się Karl Geiger. Norwegowi pozostało zmierzyć się jedynie z całą sytuacją i pogodzić ze zdobyciem „tylko” srebrnego medalu. Długo siedział z rękami zakrywającymi twarz. Cztery oddane skoki, a o mistrzostwie przesądziła jedna sędziowska nota.
Rewanż Graneruda
Po zakończonej rywalizacji indywidualnej zaczęła krążyć informacja, że nasz bohater, Karl Geiger wraca do domu, do żony. Zdobył co miał zdobyć więc mógł zdążyć wesprzeć ukochaną w chwilach porodu. A tu niespodzianka. Geiger zostaje i chce powalczyć o drugie złoto, tym razem w drużynie. Tym razem porządnie wkurzony Granerud i wspierający go koledzy z drużyny odparli atak Niemców. Norwegia zatem obroniła tytuł sprzed dwóch lat z Oberstdorfu. Srebro padło łupem niemieckich skoczków a brąz dla naszych reprezentantów, o których dzisiaj jeszcze nic nie zostało napisane.
Apetyty Polaków
Występ polskich zawodników trudno skomentować. Zapewne apetyty mieliśmy większe. Byliśmy pewni, że przerwa na odpoczynek, jaką była absencja w Rosji będzie dodatkowym atutem na skoczni. I radość bije z tego, że aż trzech naszych skoczków było w pierwszej dziesiątce mistrzostw. 7 miejsce zaliczył Piotr Żyła, 8 był Kamil Stoch, 10 – Andrzej Stękała. Niewiele gorsze, bo 14 miejsce zaliczył Dawid Kubacki. Mimo to liczyliśmy na indywidualny medal. W niedzielnej drużynówce również była szansa powalczyć o złoto. Brakło jednak skoków ponad 230-metrowych. A tylko takie długie latanie dawało szansę na „bicie się” z Niemcami i Norwegami.
Na pewno poniżej oczekiwań skakał Stoch i Kubacki. Ten pierwszy ma problem z pozycją dojazdową a drugiego prześladował ból pleców. Można być zadowolonym z Piotrka Żyły. Skakał super. Zrobił swoje i nie można mieć pretensji do jego końcowych wyników w Planicy. W pełni dumnym można być z tego czwartego, który równie dobrze mógł oglądać zawody z trybun. Skakał dobrze w sesjach treningowych i to na niego postawił Michał Doleżal.
Młody bohater
Andrzej Stękała, bo to oczywiście o nim mowa, wykorzystał swoją szansę na całego. Indywidualnie dziesiąty zawodnik mistrzostw popłakał się ze szczęścia przed kamerami. Dziękował wszystkim, szczególnie Maciejowi Maciusiakowi, który wyrasta na polskiego cudotwórcę od spraw beznadziejnych. Stękała to nie jest pierwszy skoczek, który wołał „HELP” do cichego i pokornego fachowca, który działa w niezauważalny sposób, ale z zaskakującymi wynikami. I za to Maciusiakowi cześć i chwała. A Stękale życzymy, aby swoje długie latanie przełożył na pucharowe skakanie.
Wystawiamy ocenę
Pomimo drobnych upadków jednych i wzlotów drugich, nie ma jednak powodu do narzekań. Na tę chwilę trzecie miejsce w drużynie pokazuje nasze miejsce w szeregu. Wybitnie skaczą podopieczni Horngachera, bardzo dobrze trenujący ze Stoecklem, a Polacy tuż za nimi z Doleżalem. Co mają powiedzieć Austriacy? Tam jest sportowy dramat przeplatany koronawirusem. Albo Covid-19 eliminuje ich z uczestnictwa z zawodów albo są to inne kontuzje jak ból pleców Stefana Krafta.
Zeszłoroczny zdobywca Kryształowej Kuli nie zdobył na razie ani jednego pucharowego punktu. A z zawodów w Planicy musiał się wycofać po pierwszym dniu treningowym. Tu nawet psycholog może mieć duży problem. Inne kłopoty? Timi Zajc tak „pojechał” po swoim trenerze, że jeszcze w Planicy pożegnano się z jednym i z… drugim. Trenera już nie ma a Zajc został zawieszony jako zawodnik.
Szczęściarz tygodnia
Szybko minęły te zaległe, pięknie zorganizowane Mistrzostwa Świata w Lotach. Zawsze tak jest, że jedni się cieszą, a inni smucą bo liczyli na więcej. To jest tylko sport. A szczęściarzem tygodnia jest ON, Karl Geiger. Zdążył zgarnąć złoto indywidualnie, srebro w drużynie i w końcu odebrać poród swojej córeczki Luisy. Dwie kobiety jego życia poczekały aż wróci z Planicy. Piękne zakończenie całej historii. I oby, jak to w bajkach, żyli długo i szczęśliwie.
Przed nami ostatni weekend trzeciego periodu w sezonie i jednocześnie ostatnie zawody przed świętami Bożego Narodzenia, czyli Engelberg. Trzeba przyznać, że jeśli Geiger straci tam jakieś punkty będzie to duża niespodzianka. A tym bardziej jeśli straci punkty na rzecz kogoś innego niż Eisenbichler czy Granerud. Po cichu liczymy na naszą niespodziankę, która nazywa się Andrzej Stękała. Marzyć nie można?