Poprzeczkę musi podnosić sobie w życiu każdy. W życiu prywatnym, zawodowym i… sportowym. Marzeniem wielu sportowców – skoczków narciarskich – jest uczestniczyć w zawodach, które dają nie tylko sławę, pieniądze ale i prestiż. To samo dotyczy kibiców. O czym mowa? O Turnieju Czterech Skoczni. Także i my podnieśliśmy swoją poprzeczkę. Po raz pierwszy pojechaliśmy na TCS w 2008 roku. Ktoś może zapytać po co, przecież nasi skoczkowie skakali wtedy przeciętnie. Odpowiadamy – oczywiście, że kibicujemy polskim skoczkom, ale po prostu kochamy skoki i również chcieliśmy uczestniczyć w tej prestiżowej imprezie.
W naszym planie było uczestniczenie w dwóch konkursach: w Innsbrucku i Bischofshofen. Byliśmy pod wrażeniem Innsbrucku. Ładne miasto, wielkością przypominające nasze Bielsko – Białą, które podobnie leży w kotlinie. W centrum miasta nie dało się nie zauważyć rozbudowy stadionu piłkarskiego na zbliżające się Mistrzostwa Europy 2008. Mówiąc krótko – góra żelastwa i nic ciekawego. Już przed wyjazdem Turniej w miastach austriackich stał pod znakiem zapytania.
Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Powód to coś co najbardziej przeszkadza skoczkom – silny wiatr. Na Bergisel czekaliśmy kilka godzin. Niestety konkurs odwołano po raz pierwszy w całej historii Turnieju Czterech Skoczni. Przełożono go do Bischofshofen. Bergisel jest piękną skocznią. Jej konstrukcja i położenie trybun pozwala być bliżej zawodników. Nowoczesny zeskok z wieżą startową robi niesamowite wrażenie. Już wtedy zapadła decyzja: „musimy być tu za rok, aby na Bergisel skoki obejrzeć”.
Tym sposobem mieliśmy więcej czasu, aby coś w okolicy zobaczyć. Pomimo wiatru udało nam się wyjechać kolejką Nordpark i zobaczyć piękną panoramę Innsbrucku nocą. Wtedy to spotkaliśmy starszego pana, którego potem nazwaliśmy „aniołem”. Wszyscy (a było nas tam sześciu) byliśmy w szoku. Ten człowiek spędził z nami bezinteresownie kilka godzin opowiadając o Innsbrucku, okolicy, skokach i… Polsce, którą znał z lat młodości. Zaprowadził nas do knajpy, w której dzięki niemu częstowano nas regionalnymi daniami i…Schnapsem. Wspominamy go do dzisiaj, gdyż tak gościnnych i uprzejmych ludzi raczej się nigdzie nie spotyka.
Tak więc dwa razy byliśmy w Bischofshofen. Z perspektywy kolejnego sezonu nasz Adam był w formie. Zajął tam dziewiąte i dwunaste miejsce. Na skoczni imienia Paula Ausserleitnera dwa razy wygrał Ahonen. Ten to umie się przygotować do tej imprezy. Wygrał ją wtedy przecież po raz piąty. Spotkaliśmy tam przypadkiem kilku Polaków na co dzień mieszkających i pracujących w Niemczech. Po czym wspólnie się poznaliśmy? My i oni byliśmy ubrani w zakopiańskie stroje Harnasia. Nasze wspólne kibicowanie przerodziło się w znajomość, która trwa do dziś. W Bischofshofen umówiliśmy się na kolejne spotkanie za rok. Nie było więc wyjścia.
W 2009 roku odbyliśmy tą samą podróż do Austrii. Turniej Czterech Skoczni wpisał się na stałe do naszego kalendarza wyjazdów. Nie liczyliśmy na wielkie sukcesy polskich skoczków. Od samego początku Adam i reszta nerwowo chcieli zdążyć z formą na lutowe Mistrzostwa Świata w Libercu. Ale w końcu obejrzeliśmy skoki na Bergisel. Małysz był piętnasty. Przynajmniej prowadzący zawody zainteresował się facetami przebranymi w jakieś dziwne „zbójeckie” stroje, trzymającymi w rękach wielki transparent o polskich barwach. Był ciekawy skąd jesteśmy i co nas do Austrii przyciągnęło. Otrzymał odpowiedź, że kochamy skoki i kibicujemy polskiej ekipie. Później już tylko pozowaliśmy do zdjęć z austriackimi i niemieckimi kibicami. Ach ta sława….
W Bischofshofen jak zwykle niespodzianki.
Tym razem trzy. Jedna była niestety zła. Która pierwsza? Może właśnie ta zła: Adam został przez naszego trenera wycofany z konkursu. Z formą było kiepsko, ale tego się nie spodziewaliśmy. Trochę smutno, tym bardziej że na skoczniach (również w TCS) szaleli Austriacy, głównie Loitzl. Czuliśmy się jak w jaskini lwa. A teraz dwie dobre wiadomości. Po raz drugi udało nam się spotkać naszych znajomych spotkanych przed rokiem. Specjalnie na tę okoliczność grupa z Norymbergii była znacznie liczniejsza. Trochę Gluehweina się polało… Pomimo 28. miejsca Kamila Stocha – najlepszego polskiego skoczka w tym konkursie – bawiliśmy się świetnie. A druga dobra wiadomość to fakt, że dzięki naszym znajomym z Niemiec udało nam się zapoznać i porozmawiać z fan clubem Thomasa Morgensterna. Świetni i mili ludzie. Od razu pytali o Adama i o to co się z nim dzieje. Przyjęli od nas zaproszenie do wspólnego kibicowania za rok w Zakopanem – oczywiście wszystkim skoczkom.
Turniej Czterech Skoczni to wspaniała impreza, aczkolwiek ma jedną dużą wadę – polskich kibiców jest tam jak na lekarstwo. Zdecydowanie nasz doping wyglądałby inaczej, gdyby było nas tam więcej. Może ktoś przyłączy się do nas w kolejnych latach?