Do przeszłości już nie wracamy, bo po co. Było, minęło. Wokół sami swoi – Imielin, Bydgoszcz, Pudliszki, Rewal, Złotoryja. Wszyscy przyjaźnie do siebie nastawieni, spokojnie można wyjść na herbatkę, prowadzący profesjonalnie bawiący się z kibicami… Tylko po co ta sama gwiazda estrady jak w Wiśle?
Jest coś, co powoduje, że na Puchar Świata w Zakopanem czeka się z utęsknieniem cały rok. Choć przyznam, iż to już nie te czasy jak za Małysza. Po czym wnoszę? Choćby bilety. Kilka lat temu zamawialiśmy je już w październiku. W grudniu już po nich nie było śladu. A teraz? Przed samymi zawodami gdzie chcesz, ile chcesz.
Czwartek – mały falstart i odwołane kwalifikacje. Ale to już w Zakopanem tradycja. Małe zamieszanie z biletami. Już przed zawodami było jasne, że do nich dojdzie z powodu wiatru. No nic, na zawody poczekamy do jutra (w nowych koszulkach i nowych szalikach).
Piątek – historyczny, bo pierwszy konkurs drużynowy PŚ na Wielkiej Krokwi. Lekki kręcący wiaterek przeszkadzał wszystkim, tylko nie… NASZYM! Chłopaki skakali jak w transie! Regularne skoki ponad 130 metrów fundowali nam Kamil i Maciek. Nie gorszy był „Wiewiór” i „Miętowy”. Po I serii nasi na pierwszym miejscu. Za nami długo, długo nic. I gdzieś tam w tłumie Słoweńcy, Austriacy, Niemcy, Norwegowie.
I wszystko szło jak z płatka. Po siedmiu skokach churalnego – „Tylko zwycięstwo, Polacy tylko zwycięstwo” nie usłyszał Krzyś Miętus. Skoczył 108 metrów. Cała przewaga ponad 30 punktów poszła w diabły. Jaka Hvala skoczył 123 metry. Do zwycięstwa brakło 5 metrów. Niedosyt straszny, bo prowadziliśmy przez całe zawody. Mogło być tak pięknie. Trzecia Austria daleko za nami. Emocje szybko opadły. Wcześniej tylko raz w historii zajęliśmy drugie miejsce w drużynówce. To było jeszcze za czasów Adama. I jak myślicie – kto wtedy oddał dwa równe… krótkie skoki?
Sobota – DZISIAJ SOBOTA, TO BĘDZIE DZIEŃ MAĆKA KOTA…!
Z takim śpiewem wchodziliśmy na skocznię. Wczoraj skakał rewelacyjnie. Jako jedyny odważył się powiedzieć przed kamerami, że wczoraj powinni wygrać i ma wielki niedosyt. Ale co począć, jak od lat brakuje tego… czwartego. Zacznę od tego „czwartego” z wczoraj. Miętus dziś skakał na 120 i 114 metr. Gdyby tak wczoraj jak dziś w II serii….! Reszta też super – siedmiu Polaków w trzydziestce. Sprawdziłem – to też rekord na Wielkiej Krokwi. Kot genialnie. Jeszcze lepiej Stoch. Tak jak w drużynowym 133 metry i prowadzenie po I serii. Cała reszta a szczególnie Norwegowie przypomnieli sobie, jak się skacze. W czołówce tłoczno.
I tym razem szczęście nas opuściło. Bardal i Jacobsen postawili Kamilowi poprzeczkę bardzo wysoko. Skoczył 127 metrów. To wystarczyło na miejsce trzecie. A tak przygotowaliśmy się na Mazurka Dąbrowskiego z nowymi szalikami! Po zawodach kulturalnym kibicom podziękował kulturalnie Kamil Stoch za kulturalny doping. A było komu dziękować. Konkurs indywidualny przyciągnął na zawody jak na moje oko blisko 20 tysięcy kibiców. Ale nie ma obawy – nikt się nie tratował.
I cóż – do pełni szczęścia zabrakło niewiele. Ale kto by przypuszczał, że szybko po czasach Małysza doczekamy się sukcesów naszych skoczków w Zakopanem.
Kolejny udany wyjazd. Teraz przed nami podróż do miejsca, do którego po Zakopanem nie możemy się doczekać – PLANICA. No dobra, jeszcze Mistrzostwa Świata. Może i tam też będziemy?
I proszę Panowie z Wisły – da się pisać o skokach! Bo „Ja, uwielbiam ją, ona to wie…. to znaczy Wielką Krokiew! I wcale nie przeszkadza mi fakt, że nikt nie chce głosować na Zakopane gdy trzeba wybierać w FISIE gospodarza MŚ! A pytałem już po co ściągnięto tą samą gwiazdę estrady co w Wiśle?