Za nami kolejne dwa, jakże odmienne weekendy w skokach.
Pierwszy w kolejności to Soczi. Kiedy nasza młodzież miała ratować tyłek naszemu trenerowi on sam zabrał Kamila i pojechał do Ramsau. Na wypad załapał się jeszcze Piotrek Żyła.
I nadal szału nie było. W sobotnich zawodach Kuba Kot i Dawid Kubacki razem zdobyli 4 punkty brutto. Ciekaw jestem (ale się tego nie dowiemy) na jakim etapie „naprawy” był wtedy Kamil. Jeśli dopiero „wjeżdżał na kanał” to chyba Kruczek wyłączył WIFI na swoim laptopie, żeby czasem nie korciło go przeglądać Internet.
Niedziela jakby lepsza. Dawid był 17, Kuba 22. Na miejscu trenera nadal bym laptopa nie włączał.
Powinienem się przyzwyczaić, ale jakoś nie mogę – czołówka to Austriacy. Choć i oni mają problemy. Aczkolwiek marzyłbym o takich problemach w naszej reprezentacji. No bo jeżeli w sobotę wygrywa Gregor i reszta widzi, że koledze nie idzie to w następnym konkursie kto wygrywa? – tym razem akurat Kofler. Chociaż powiem szczerze – jeszcze raz dokładnie przejrzałem pierwszą dziesiątkę niedzielnego konkursu i sam nie wierzyłem – kolejny Austriak dopiero 13!
A teraz zagadka – kto wskoczył na miejsca nieobecnych Austriaków? Tak, brawo – skoczkowie zza Odry. A teraz zagadka ale w rodzaju audio – tele: – czy Martin Schmitt wskoczy do niemieckiej kadry na TCS czy zakończy karierę jak sam zapowiada? Wiem, to nie było miłe.
I co tu na koniec tej części napisać? Te olimpijskie skocznie w Rosji to może i ładne ale bałem się, że Hofer wprowadził coś nowego: letnie skoki w środku zimy. Organizatorzy produkowali śnieg na metry kwadratowe. I podobno niczym dziwnym jest o tej porze roku kąpiel w Morzu Czarnym. No same atrakcje czekają przyszłych olimpijczyków.
W między czasie z Ramsau napływały wieści, że Kamil wcale tak bardzo „zepsuty” nie jest.
Gorzej z Żyłą
Wszystko miało się okazać w szwajcarskim Engelbergu.
No i powiem od razu, że najstarsi górale nie pamiętają, aby w czasie konkursu trzech Polaków prowadziło w zawodach, a kolejny był … 5! Nie trwało to długo, ale miło popatrzeć. A nie skakali jeszcze ani Kot, ani Kubacki, ani Stoch. Skoki tych dwóch pierwszych były fajne, no dobra – bardzo dobre. Już tak nie szarżuję z ocenami, bo się łapię na tym, że popadam w skrajności. Dawid „strzelił życiówkę” czyli pierwszy raz jest w dziesiątce konkursu PŚ! Brawo.
Ale to co pokazał Kamil to szacunek. Gdyby nie sędzina z Francji (stanowisko C), która chyba za dużo grzanego wina wypiła i trochę szczęścia byłoby w sobotę zwycięstwo. Ostatnie w dniu dzisiejszym pytanie konkursowe: kto schrzanił i wypaczył niedzielny konkurs w Engelbergu? Prawda, że łatwe pytania Wam zadaję? Oczywiście, że jury zawodów. Po co oni zmieniali tą belkę?!
Już wiem, nie tak. To nie wina sędziów. To wina Wellingera. Po co tak daleko skakał. Gdzie Niemcy znaleźli takiego młodego, sympatycznego i bez kompleksów skoczka? Zaprzeczenie całej reszty! On nadal jest moim „czarnym koniem” sezonu. On i Hvala.
Zatem krótkie podsumowanie I etapu Pucharu Świata.
Ciekawy początek sezonu. Gdyby nie Engelberg jakiekolwiek typowanie kandydatów do Kryształowej Kuli i zwycięzców w Val di Fiemme byłoby loterią. W Szwajcarii błysnął Schlierenzauer i Kofler. No i błysnął Stoch. Góra Aniołów jeszcze tym razem uratowała Kruczka. Ale musi mieć się na baczności, bo jeżeli coś nie wyjdzie na TCS to w Zakopanem na Krupówkach raczej nie powinien się pokazywać.
Murańka na Turniej Czterech Skoczni – przynajmniej na część niemiecką. Zasłużył. Ale mimo mojej opinii mam do Klimka prośbę – trzymaj język za zębami, bo aż tak mocny jeszcze nie jesteś. Trochę pokory – już jeden podobny błąd w przeszłości popełniłeś. Przywieziesz medal z Mistrzostw Świata Juniorów – będziesz Wielki.
Kto wygra TCS? Rozum podpowiada – Austriak, Serce – Polak. No dobra – wygra Jaka Hvala 😉
A teraz prośba do wszystkich Polskich kibiców.
Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę, ale właśnie na polskiej ziemi Gregor Schlierenzauer może wyrównać lub pobić rekord Nykaenena. Nie wiem jak Wy, ale mnie serce by zabolało. I tu dziękuję mojemu bliskiemu koledze „po fachu” Marcinowi Hetnałowi, że nam to uzmysłowił. I jeszcze jedno podziękowanie dla Marcina. Przecież „straszak” leży w mojej szafie! Tylko trzeba imię przerobić. Ale to okurat drobiazg.
Tych, którzy nie zrozumieli do końca o czym piszę w ostatnich zdaniach odsyłam na www.skijumping.pl do artykułu Marcina – „Okiem Samozwańczego Autorytetu – Piekło poczeka (17.12.2012)
Na sam koniec słowo do Adama – jak widzisz, chwilowo alarm odwołany, ale nie oddalaj się za daleko. Stopień zagrożenia zmalał, ale TYLKO ZMALAŁ!