Jak zwykle w niemieckim Oberstdorfie wczoraj rozpoczął się 59 Turniej Czterech Skoczni. Turniej, na którego początek wszyscy oczekiwali z niecierpliwością. Wszystko przez naszego Mistrza z Wisły, Adama Małysza.
Po pierwsze – wszyscy pamiętamy, iż na TCS 10 lat temu rozpoczęła się wielka dekada glorii i chwały Adama. Tam wszystko się zaczęło od zajęcia czwartego miejsca w konkursie. Po drugie – Adam bezpośrednio przed świętami w Engelbergu pokazał, że na sportową emeryturę jeszcze się nie wybiera. Po trzecie – media, które łącząc oba wyżej wymienione fakty jeszcze przed rozpoczęciem Turnieju zrobiły z Małysza głównego faworyta do zwycięstwa.
Kwalifikacje wypadły świetnie. Pięciu Polaków przebiło się przez nie do konkursu. Ich przeciwnicy w parach, których można było przed konkursem nazwać faworytami nie mogli być pewni awansu. Super gratką miał być jedynie pojedynek Morgenstern – Małysz.
Niestety – Hula, Kubacki i Bachleda nie dali rady swoim przeciwnikom. Stoch również po oddaniu spóźnionego na belce skoku i kiepskim lądowaniu przegrał z Rune Veltą, choć skoczył o 2,5 metra dalej od Norwega. Przegrał niskimi notami od sędziów. Zanim jeszcze na belce startowej usiadła najlepsza dziesiątka Pucharu Świata do Kamila los się uśmiechnął. Velta został zdyskwalifikowany za zbyt obszerny kombinezon.
Szczęścia tego dnia nie miał Adam. Zepsuł pierwszy skok. Z progu wybił się za wysoko, a na dole skoczni wiatr nie był korzystny i wiał lekko w plecy, więc Małysz skoczył zaledwie 115 metrów. Niewiele można zrzucić na warunki atmosferyczne, choć kilku skoczków musiało skakać w opadającej na skoczni mgle. Nikt chyba nawet nie pomyślał aby przerwać choć na chwilę zawody aż mgła opadnie. Wystarczyło odczekać może 15 minut, aby wszyscy mięli podobne warunki do walki o jak najlepszą lokatę.
Komu w tym dniu przeszkadzała mgła? Tym, którzy nie mogą powiedzieć że są w formie. Udowodnił to Thomas Morgenstern. Jego 131,5 metra w pierwszej ‘mglistej’ serii nie pozostawiało wątpliwości kto jest w wyśmienitej dyspozycji. Barierę 130 metrów oprócz Morgiego pokonał tylko jego kolega z drużyny Manuel Fettner.
Czyli w II serii tradycyjnie mieliśmy dwóch Polaków. Kamil w drugiej próbie poprawił się. 122,5 metra to ostatecznie 25 miejsce. Adam skoczył 131,5 metra i długo czekał na swojego pogromcę. Z 21 miejsca po I serii udało się awansować na 11. Tego dnia było pewne, że to Austriacy między sobą rozstrzygną, kto będzie najlepszy. Niespodziewanie wmieszał się w ich towarzystwo najpierw Simon Ammann skacząc daleko bo 134,5 metra a następnie Matti Hautamaeki lądując na odległość 137,5 metra. Na górze pozostał już tylko Morgenstern. Po chwili rozwiał wszelkie wątpliwości. Skoczył 138 metrów i po prostu… wygrał! Hautamaeki – tego dnia drugi, stracił do Austriaka 16,5 pkt, a trzeci Manuel Fettner 25,6 pkt. Kolejny Ammann traci do Morgiego już ponad 30 pkt.
Co z Małyszem? Do prowadzącego traci już 46,3 pkt. Czy to da się odrobić w trzech konkursach? Wątpliwe, mając na względzie to w jakiej formie jest Morgenstern. Realnie można jeszcze myśleć tylko o miejscu ‘na pudle’. Czy w tej sytuacji jest jakieś ‘światełko w tunelu’? Oczywiście, że tak! Po konkursie w Oberstdorfie Adam mówił, iż jego forma nie jest obecnie stabilna. Wie co robi źle a to już dużo w kontekście Mistrzostw Świata w Oslo. Do nich jeszcze prawie dwa miesiące. A że historia lubi się powtarzać to proponuję przypomnieć sobie jak to było przed i w trakcie Igrzysk w Vancouver.
Czy powinniśmy już ‘odpuścić’ TCS? Na pewno nie, bo to jeszcze sześć skoków w całym Turnieju. Tym bardziej, że na skocznie wraca… Schlierenzauer! Czy już jest w stanie walczyć po kontuzji z całą światową czołówką, trudno powiedzieć. Ale jedno jest pewne – Morgenstern na Schlierenzauera (i odwrotnie) działa jak… płachta na byka! A jak z takiej opresji często wychodzi byk wszyscy doskonale wiedzą 🙂